Tańc(z)uję
Parę dni temu dostałam wiadomość. Konkretnie było to zaproszenie na uczelniany pokaz tańca. Niby nic takiego, niby zwykła uprzejmość, miły gest. Ale, jak zazwyczaj, okazało się czymś ważnym i zaskakującym. Taki żart codzienności, mrugnięcie okiem. Po trudnym dniu w pracy, prawie spóźniona, doczłapałam na aulę Akademii Wychowania Fizycznego i zajęłam miejsce obok nieznajomego chłopaka. Pewnie kazała mi to zrobić ta towarzyska część mojej duszy, która nie chciała się alienować tylko dlatego, że kogoś nie poznała. Logiczne. No przecież… A potem zgasło światło. Powinny zgasnąć też oczekiwania i wyobrażenia, ale one przybierały na sile. A jeszcze później wszyscy przenieśliśmy się w inną rzeczywistość. Nie chcę nic mówić, ale BYŁAM W DWÓCH MIEJSCACH RÓWNOCZEŚNIE… Jedni z nas obserwowali i czuli jak z każdą minutą nabierają ochoty do robienia rzeczy nieprzeciętnych, inni czekali z ekscytacją na występ bliskiej osoby, a inni tańczyli. Czegoś takiego jeszcze nie widział