ZBUNKROWANI #5 Miód Wieloświatowy

Ryszard Kapuściński w książce pod tytułem „Autoportret reportera” wyznał, że starał się ćwiczyć swoje palce i umysł w sztuce pisania każdego dnia, chociaż sztuka to niełatwa i czasem przytłaczająca. Niestety nie da się powiedzieć tego samego na temat mój i mojego bloga. Plany były nader obiecujące i na miarę moich możliwości, warunki natomiast dogodne. Tuż przed dniami świątecznymi zmieniłam lokalizację mojej kwarantanny, mojego zbunkrowania. Udałam się na południe, w rodzinne strony, do domu minimalizującego nieco zmartwienia ekonomiczne oraz przestrzenne.




Krajobraz przyczynił się do przeżyć dawno już nieobecnych w takiej ilości. I choć starałam trzymać się w ryzach zanotowanych planów, to jednak udawałam się w dalekie podróże na długo za długo, co nie uległo zmianie do dzisiaj. Słuch mój uwrażliwił się na szeleszczące kartki, na szum gotującej się w (chciałoby się napisać imbryku) czajniku wody, a także na nawoływania zgłodniałej wyobraźni. Wzrok zaś wkupił się niesłychanie w łaski morza małych, czarnych literek, natomiast siedzenie  wpasowało w kształty bibliotecznej kanapy, kuchennego fotela i wiernego kompana łóżka.

Przewędrowałam wzdłuż i wszerz przez miasto, lub bardziej eksperyment społeczny, powstały na gruzach Chicago. Dominująca fascynacja wizją idealnej ludzkości, majsterkowanie przy kodzie genetycznym i nadmierne zamiłowanie do podziałów, wzbudzało we mnie niepokój pomieszany z troską i pewnością co do piękna różnorodności (Veronica Roth Trylogia „Niezgodna”).

W Ziemi Świętej miałam okazję poobserwować zachowania i przeżycia Jezusa towarzyszące Mu tuż przed Jego męką i drogą krzyżową. W oczy rzuciła mi się niepojęta miłość do człowieka, walka ludzkiej części Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, wewnętrzne zmagania Jego uczniów, a nawet niezrozumiałe i odmienne od rezultatu oczekiwania Judasza („Pasja” według objawień błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich).

Z zadziwieniem i zmartwieniem wędrowałam (co zdarza mi się nadal) po błędach przeszłości. Niedawno  w mej pamięci ślad zostawili Polinezyjczycy z wyspy Rapa Nui i ich beztroska wycinka drzew oraz dewastująca krótkowzroczność. Chociaż wzniesione przezeń posągi wzbudzają zachwyt i prowokują szereg pytań, to jednak zdając sobie sprawę z opłakanych skutków metody gospodarowania wyspą, obawiam się o inne zalesione, lecz sukcesywnie wycinane tereny (Tom Phillips „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko”).

W międzyczasie, kolejny już rok, towarzyszyłam postaci Miguela Gila Moreno, wybitnego dziennikarza wojennego rodem
z okolic Barcelony. Skłaniał i nieustannie skłania mnie do tego wybór tematu pracy licencjackiej, a także niezwykłe serce korespondenta. Nie bał się podejmować ryzyka w słusznej sprawie, opuścił wygodny kąt, posadę adwokata i wyjechał za niełatwymi marzeniami. Po prostu wsiadł na motocykl i ruszył do gnębionej Bośni (Manuel Leguineche, Gervasio Sánchez „Los ojos de la guerra”).

Odważyłam się wkroczyć w przebogaty świat niezwykłego człowieka. Dzięki niemu zaobserwowałam już przemianę Bilba Bagginsa i przewędrowałam przez Dzikie Kraje, aż do Samotnej Góry i z powrotem. Muszę przyznać się, że po drodze szczególnie pokochałam Elfów. To takie szczere, bezpośrednie, domyślne, a przy tym roześmiane i rozśpiewane stworzenia. Ach! Jakże mocno chciałabym ich poznać! Zwłaszcza tych z Wysokiego Rodu (John Ronald Reuel Tolkien „Hobbit czyli tam i z powrotem”). Teraz zaś najwięcej czasu spędzam z Frodem i jego przyjaciółmi. Niepokoję się o niego i o moc magicznego pierścienia, ale wierzę też w szlachetność jego duszy. Jakże rozumiem ociąganie z jakim opuszczał Pagórek i pojawiające się przy tym obawy. No i gdzie się podziewa Bilbo, przyjaciel Elfów i całkiem porządny włamywacz? (John Ronald Reuel Tolkien „Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia”).

Teraz perspektywa moja uległa nieznacznej zmianie. Chciałabym umieć wprowadzić w życie nabytą w podróży wiedzę:
z pomyślnością przechodzić próby szlachetności i siły mego charakteru, nieustannie wyrażać nadzieję na spotkanie bratnich dusz gdzieś w szerokim świecie, pozwolić trwać mej wrażliwości, podejmować samodzielne decyzje, prowadzące mnie do MOICH, całkiem własnych przygód. Wznosić się na wyżyny odwagi i męstwa, umiejętnie odróżniać przyjaciół od mącicieli spokoju. Wymieniać można by jeszcze długi czas.

Siedząc więc teraz na huśtawkowej ławce w ogrodzie, przysłuchując się śpiewom ptaków, pracującym kosiarkom i dyszeniu wiernego psa, patrzę na przyszłość z nadzieją. I chociaż niemało chciałabym dostrzec wystającą zza drzewa piękną głowę rozśpiewanego Elfa, albo ledwo widoczne, ciche, owłosione hobbicie stopy, walczącą o dobro sylwetkę Tris, lub też motocykl Miguela Gila Moreno, warczeniem silnika zapraszający do wspólnej drogi, to jednak na chwilę obecną mogę jedynie powiedzieć, że nie wiem co mnie czeka. Nie wiem tego, ale równocześnie przypominam sobie i Wam przy okazji, że odbiór nadchodzącej przyszłości zależy ode mnie, od każdego z nas. A to już jakaś pociecha. 
Dlatego też patrzę z nadzieją. A Wy?

Ma Ryś.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZBUNKROWANI #1

Pisanie na zawołanie?