Pisanie na zawołanie?

 


Nie mam pewności czy w ogóle można całkowicie uchwycić pełnowymiarową definicję wdzięczności. W głowie mojej, równolegle do prób poukładania ważniejszych odkryć i zhierarchizowania przewodniczących wartości, wiruje nieskończenie wiele myśli, modyfikacji myśli, a nawet modyfikacje modyfikacji tychże myśli… Powyższy stan rzeczy sprawia mi często niemało kłopotów, jednak przysparza też wiele radości i zwyczajnie urozmaica moją codzienność.

Wybór wdzięczności jako przewodniczki po moim blogu nie był więc przypadkowy. Nie był też przemyślany z każdej strony i pod każdym kątem. Taki mały paradoks wystąpił i wciąż pojawia się na deskach sztuki mojego życia. Pięknie to brzmi, ale często trudno jest być wdzięczną za walczące ze sobą skrajności, za wirujące myśli, za wrażliwość cierpiącą na nieuleczalne ADHD. Trudno jest godzić głęboko poróżnione rzeczywistości, niejednoznaczne opinie, cząstki wielobarwnych zdań. Trudno łączyć wewnętrznego introwertyka i ekstrawertyka, troskę o siebie i innych.

Mówi się, że każdy kij ma dwa końce. Pomiędzy nimi znajduje się środek, przestrzeń przynosząca pokój? Porozumienie? Dialog? A jeśli te dwa punkty są zbyt blisko? Przyciągają prawie zupełnie nieustającą burzę? Czy budują prawdziwą bliskość? To chyba zależy jak się popatrzy, jak zinterpretuje i jak bardzo wyraża się siebie.

Chyba.

Wszystko to brzmi trochę jakbym stworzyła jakieś nowe prawo egzystencji. Prawda jednak jest jeszcze przede mną zakryta. Szukam jej po omacku i przyjmuję do wiadomości, że mogę być osobą, która komplikuje sobie życie. Że mogę być zwrócona w niewłaściwą stronę, albo zbyt mocno przywiązana do wytworzonych wyobrażeń i oczekiwań.



Ale nie przeszkadza mi to próbować. Weszłam niedawno w Nowy Rok i zdaje się, że udzielono mi kolejnego kredytu zaufania. Karta znów jest pełna i czysta zarazem, natomiast siły wyraźniejsze.

Jednym z moich postanowień jest lepsze wykorzystywanie czasu oraz regularne i niezmordowane pisanie. Chociaż pół godzinki dziennie. Pod koniec grudnia zakotwiczyły we mnie słowa Marii Morery Johnson: „Nauczyłam się, że pisanie to ciężka praca i wytrwałość. Nie ma muzy; jest jednakże dyscyplina. Ukończenie. Wytrwałość”. Podzieliła się nimi w książce zatytułowanej: „Zuchwała księga świętych. O odważnych kobietach, które pokazały mi jak żyć”. Rzadko kiedy pisarz siada w swojej bezpiecznej przestrzeni i od razu wie co napisze. Czasem nawet nie ma pojęcia, za którym podążyć tematem. Pewny jest jedynie chęci pisania. Pewność tę rozwiewa nieraz wolne tempo, mrugający niezmiennie kursor, brak pomysłów, albo mijający nieubłaganie czas. Na szczęście prawdziwe pragnienie wróci prędzej czy później. Oby.


Planuję więc ćwiczyć się w wytrwałości, dyscyplinie, systematyczności i oczywiście wdzięczności. Mam równocześnie nadzieję na towarzystwo wiernych kibiców, przypadkowych przechodniów, wielkich myślicieli i wszystkich innych, którzy akurat mają ochotę.

Temat mnie nie ogranicza, a ja ograniczać nie chcę interpretacji, ani wymyślnych powodów do wdzięczności. Pierwszy dzień nowego zrywu za mną. Co będzie jutro?

MaRyś.

P.S. Herbata skończyła się niepostrzeżenie. Czy w ogóle napełniłam świecący pustką kubek?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZBUNKROWANI #3

ZBUNKROWANI #5 Miód Wieloświatowy

nieuSTANnie na walizkach