Jak czujemy się z myślą, że kogoś nie będzie?



   Spotyka człowiek człowieka. Obydwoje trochę samotni, trochę zamknięci, odrobinę zagubieni, choć dość zadowoleni. Niby całkiem podobni, a jednak zupełnie inni. Mijają i splatają się od dawna. Może mają co do siebie jakieś plany, ale codziennie głos ostrożności szepcze: „później”, „nie dziś”, „będzie lepsza okazja”. Czas biegnie. Miesiąc, rok, trzy lata. Nagle jedno znika. Otoczenie coś traci. Drugi człowiek zdaje sobie z tego sprawę dopiero dziś. Bez pożegnania, bez wyrażonej wdzięczności i bez zakończenia.

No to wznoszę sprzeciw! Buntuję się przeciwko relacji umierającej śmiercią nagłą, bądź w powolnej agonii. Brak pożegnania prawdopodobnie wydaje się łatwiejszy, ale sądzę, że wówczas coś - kamień, wrzód, trujący bluszcz - przykleja się w niewidocznym zakątku serca i powoli rozrasta. Milimetr po milimetrze. Nieuporządkowane  sprawy zaczynają się piętrzyć i przygniatać. Jestem nie będąc. Trochę wszędzie, trochę nigdzie.

N. powiedziała ostatnio, że pożegnania są bardzo ważne. Zamykanie rozdziału pozwala rozbudzić w sobie wdzięczność, której tak szukam. Wzbudzają słowa skierowane do tej konkretnej osoby, słowa podziękowania, słowa szczere nie wiadomo czemu przechowywane na taką właśnie okazję. A później jest zgoda. Zgoda na odejście, zgoda na dalszą drogę w osobności. I wreszcie zgoda na nowe. Decyzja, żeby kochać tych ludzi co tworzą mój obecny mikroświat właśnie TERAZ. Pełne bycie na wyłączność „bez żalu że tamto się skończyło, bo przecież jest już zamknięte i pożegnane” – mówi N.
Po czym dodaje coś, co powoduje u mnie przedziwne uczucie. Przeszywający delikatnie i szybko potok. Niewypowiedzianych słów, które bardzo chciały być wypowiedziane? Motywacji do nie powtarzania błędów tchórzostwa, czy też ofiarnictwa na rzecz „nie wypada”? W każdym razie jest to dobre uczucie. Tłumaczy, że zrozumiała brak towarzyszący jej w poznańskiej codzienności. Brak pożegnań ze znajomymi – kiedyś bliskimi osobami – które obecnie stały się obce i odległe. Pozostał gorzki posmak i nierozwiązana sytuacja. Żegnając się, niejako żyję w świadomości, że w tym konkretnym miejscu jestem tylko na jakiś czas, że wszystko jest darem
z terminem ważności, z czasem na konsumpcję.

To jest coś dobrego, ponieważ pozwala być całkiem sobą, obdarowywać miłością po swojemu. „Być tak na maksa”- pisze N. Nie jutro. Nie pojutrze, ale teraz, ale dzisiaj. Choćby dzisiaj było pochmurne, trudne, rozentuzjazmowane, czy czarne jak smoła. Miłość na moją i na twoją miarę. I wreszcie pożegnanie i świadomość bycia w teraźniejszości pozwala zrozumieć odrobinę bardziej, że Bóg działa teraz! W tym co mam teraz od Niego, w tych co teraz mnie otaczają również dzięki Niemu.

Pożegnanie przyrównałabym do szczepionki. Trwa bardzo krótko, boli w różnym stopniu (w zależności od dawki), zostawia nieusuwalny ślad. Ból ten czasem niewyobrażalny, niewypowiedzialny, głęboki, przenikający najczulsze miejsca na wskroś, jednocześnie przeobraża się w coś niezwykle pięknego. W wielką wdzięczność właśnie. Gdy odwracamy głowy i odchodzimy każdy w swoją stronę z zamkniętym rozdziałem, jesteśmy bardziej otwarci na nowe „teraz”, na przyszłość. Przy okazji pożegnanie pokazuje ile ktoś dla mnie znaczy, ile znaczę ja dla niego, jak bardzo był ważny, jak bardzo może być ważny przez ten moment prowadzący do ostatniej chwili. Pomaga kochać do końca.

Media społecznościowe, pęd codzienności i nieustanny brak czasu sprawiają, że jesteśmy „dostępni, a nieobecni”. Jednak zielona kropka na facebooku nie wystarcza. Powiedziałabym nawet, że przeszkadza w budowaniu prawdziwych relacji. Potrzebujemy obecności. Namacalnej obecności drugiego człowieka. Nie tylko tego, że “można się z nim spotkać.” Więc powinniśmy skupiać się na tych ludziach którzy namacalnie są i prowokować takie namacalne bycie. Przy pożegnaniach po prostu łatwiej jest powiedzieć sobie nawzajem ważne, szczere, intymne rzeczy. Nie wiem czemu, bo jest… bezpieczniej? Albo dlatego, że sami zdajemy sobie lepiej sprawę z tego jak się czujemy z myślą, że “kogoś nie będzie”, bo to się robi coraz bardziej namacalne.” – znów genialnie podsumowała N.

Prawda jest taka, że nie zdawałam sobie sprawy z ważności pożegnań, aczkolwiek mogę przywołać w pamięci momenty kiedy na nie wręcz czekałam. Dlaczego? Bo były pretekstem, żeby doświadczyć chwilowego bycia na wyłączność, bo pozwalały wypowiedzieć ważne słowa zaadresowane do żegnanego człowieka, no i oczywiście dlatego, że mogłam go bezkarnie uściskać, przytulić od  serca, czasem uronić łzę. Oczami wyobraźni przywołuję wypisywane słowa, projekcje przeżytych chwil, ale też walkę o to, by mogło w ogóle dojść do pożegnania. Polecam listy. Listy zostają i pamięć odświeżają…

Dziękuję N. Parafrazując Ciebie, uświadomiłam sobie wiele rzeczy i ponazywałam te ukryte.

Ma Ryś.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ZBUNKROWANI #1

Pisanie na zawołanie?

ZBUNKROWANI #5 Miód Wieloświatowy